Bywali w Polsce królowie i książęta rozmaici… Wielki, Wysoki, Pobożny, Wstydliwy, Biały, Czarny, Kędzierzawy, Łysy i Brodaty, Stary i Odnowiciel, Wygnaniec, Laskonogi i Plątonogi, Chrobry, Szczodry, Krzywousty, a nawet – o, dziwo – Sprawiedliwy. Ten był akurat bez szczególnego przydomka – Kazimierz Jagiellończyk. Król, który w przeciwieństwie do własnego syna świętym nie był, ale na swój sposób zapisał się w historii państwa i dynastii. Narażony był przy tym na krytykę, jak to z możnymi tego świata było, jest i będzie. Podobno uchodził za osobę tyleż surową i zdecydowaną, co skłonną do… ustępstw i zgody, którą to cechę zależnie od czasów ceni się ze zmiennym natężeniem. 

Niewątpliwie był człowiekiem do zadań specjalnych. Zaczął swoją misję wcześnie, bo w wieku 13 lat. W 1440 roku jego starszy brat – miłościwie panujący Władysław, zwany Warneńczykiem - posłał go na Litwę jako swego namiestnika. Decyzja zapadła po tym jak spiskowcy zgładzili dotychczasowego wielkiego księcia Litwy. Jako królewski namiestnik pojechał więc spełnić wolę króla. A tam nie dość, że go szczęśliwie oszczędzono, to na dodatek obwołano go nowym wielkim księciem. Kazimierz dorastał więc na wschodzie kontynentu i to tam szlifował swoje monarsze umiejętności. Po pięciu latach sytuacja odwróciła się – gdy Warneńczyk zginął, polscy wielmoże udali się do Kazimierza z propozycją objęcia tronu polskiego. Ten zgodził się, ale przy okazji postanowił zweryfikować wzajemne relacje między Koroną a Litwą, aby oba kraje stały się równoprawne. W 1447 roku jako król Polski wystawił pamiętny akt, z takim oto zapisem: za jednomyślnym obustronnym postanowieniem, wolą i zgodą załączyliśmy, nakłoniliśmy i przywiedli Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litwy do braterskiego związku… Oczywiście nie obyło się bez kłopotów, bo raz jedna strona, raz druga miała swoje żale do króla objawiające się nawet zamachami na życie władcy.
Zadaniem specjalnym okazała się również wojna trzynastoletnia z zakonem krzyżackim. Nie było łatwo – z jednej strony pospolite ruszenie szlachty, które trudno nazwać wojskiem z prawdziwego zdarzenia, z drugiej zaś brak umiejętności dowodzenia, co Kazimierzowi miano za złe, podobnie jak przegraną bitwę pod Chojnicami. A jednak król taktyczne niedostatki potrafił zrównoważyć praktycznym podejściem do rzeczywistości i przekonaniem, że jeśli czegoś nie można przeforsować siłą, trzeba to zrobić sposobem. To za jego czasów szlachta zyskała na znaczeniu i jak nigdy wcześniej decydowała o nowych prawach i o zwoływaniu pospolitego ruszenia. Ten warunek zapisany został w przywilejach ustanowionych w Nieszawie w 1454 roku. Wydawany kolejno dla różnych regionów różnił się nieco w treści. Ogólnie rzecz biorąc potwierdzał swobody i zapewniał średniej szlachcie wpływ na funkcjonowanie państwa. Władca zobowiązał się nie stanowić nowych praw, nie nakładać podatków i nie zwoływać pospolitego ruszenia bez porozumienia z sejmikami ziemskimi. Niekiedy droga do celu była mniej skomplikowana. W taki właśnie sprytny i nieskomplikowany sposób Kazimierz zdobył twierdzę nie do zdobycia. Zastosował oryginalny, ale nader skuteczny oręż – żołnierzom z załogi Malborka zapłacił zaległy żołd, a ci bez wahania otworzyli swojemu dobrodziejowi bramy zamku. Kazimierz wjechał tam uroczyście jako zwycięzca, co przecież nie udało się nawet jego ojcu Władysławowi Jagielle po wygranej bitwie grunwaldzkiej.
Tak oto król łagodził, zawierał kompromisy, unikał zatargów, dążył do zgody. Stulecia płynęły. Królewski majestat od dawna spoczywał już w krypcie, za to królewskie zamiłowanie do niespodziewanych wolt okazało się nadzwyczaj trwałe i objawiło się przy okazji niewinnego spaceru z… Augustem Cieszkowskim. Oczywiście nie spacerowali obaj, bo dzieliły ich cztery stulecia. A jednak symbolicznie spotkali się dzięki Mikołajowi Montiemu. To właśnie ten artysta namalował sylwetkę króla dla ozdoby pałacu Cieszkowskich w Surhowie ok. 1820 roku. Wizerunek Kazimierza IV Jagiellończyka, który nadaje Statuty Nieszawskie znalazł się na wschodniej ścianie „salonu prawodawców”. Król podpisując przywilej dzielił się swoją władzą ze szlachtą, został jednak przedstawiony przez Montiego w dumnej pozie z prawą ręką wspartą na dokumencie, na tle ściany z półkolistym oknem. Statuty Nieszawskie można dostrzec na stole przykrytym purpurową kapą wykończoną frędzlami, obok widać siedzisko z ozdobną poduszką. Król nosi wysoką koronę i purpurowy płaszcz podbity futrem gronostaja, okrycie jest bardzo obszerne, w obfitych fałdach leży na posadzce. Gronostajowe obramienie wygląda niemal jak długi wąż trzymany w ręku. Wizerunek ten znajduje się w Surhowie do dziś. Oto król Kazimierz Jagiellończyk – dumny, poważny, takim go tu znali wszyscy. Właściwie w Domu Pomocy Społecznej w Surhowie mógł być traktowany jak domownik, bo przecież towarzyszył mieszkańcom od samego początku. Stał się jednym z bohaterów „Spacerku z Augustem” – cyklu krótkich refleksji na temat miejsc związanych ze słynnym filozofem, drukowanych w „Ziarnie” - czasopiśmie wydawanym w Siennicy Różanej.
Podczas zbierania materiałów do artykułu nie przewidywałam żadnych niespodzianek. Jakież więc było zdziwienie, gdy po wpisaniu w wyszukiwarkę internetową tytułu malowidła, pojawiła się strona Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z archiwalnym zdjęciem wizerunku Jagiellończyka, różniącym się od fotografii współczesnej jedynie brakiem kolorów. Był to katalog dzieł utraconych podczas wojny prowadzony przez Departament Dziedzictwa Kulturowego za Granicą i Strat Wojennych. Malowidło skatalogowane pod numerem 27739 nazwano w nim „obrazem” (jest ujęte w masywne ramy) i ponad 70 lat po wojnie nadal uznawano za zaginione! Po chwili przypatrywania się, miejsce zaskoczenia zaczęła zajmować pewność. Choć może nie był to król jak żywy, ale „obraz” był jako żywo freskiem z Surhowa. Wynika z tego, że król w pałacu był, a jakoby go nie było. Co w takiej sytuacji robi praworządny obywatel? Donosi do Departamentu gdzie znajduje się poszukiwany i załącza fotografię fresku jako dowód w sprawie. W odpowiedzi przyszedł list z podziękowaniem za informację, podpisany przez Dorotę Brzozowską z Wydziału ds. Strat Wojennych. I tym oto sposobem Kazimierz został „zdjęty” z katalogu dzieł utraconych. Najwyższy czas, by spoczął po wojennych trudach, przy czym nie o wojnę trzynastoletnią chodzi, lecz tę drugą… światową.
Najwyraźniej król - choć świętym nie był – wykazał się zdolnością bilokacji i dla „świętego” spokoju przebywał zarówno w Surhowie, jak i w ministerialnym wykazie poszukiwanych. Zawsze starał się godzić nawet krańcowo różne racje.



Tekst: Monika Nagowska

Pierwodruk „Nestor” 2017 nr 2(40)
„Wierzeniczenia” 2017 nr 2(135) pt. „Królewskie wędrówki”